Walentynki w tym roku wypadły w środę, czyli w środku tygodnia, kiedy brakuje nam czasu na większe uczczenie tego święta. Oczywiście nie zabrakło słodkich upominków, przytulania się i buziaków, ale obiecaliśmy sobie, że taka okazja nie może przepaść i że przełożymy świętowanie na najbliższy weekend.
Zaproponowałam byśmy w ramach zrobienia czegoś nowego wybrali się do restauracji japońskiej, gdzie spróbujemy sushi. Wprawdzie robiliśmy sushi kilka razy w domu, ale wiadomo, że takie przyrządzone przez profesjonalistę smakuje inaczej. Najważniejszym jednak celem było oswajanie dzieci z szeroko rozumianą "innością", wzbudzenie zainteresowania odmienną kulturą. W tym miejscu przypomina mi się doskonała książka pt. "Banzai. Japonia dla dociekliwych" autorstwa Zofii Fabjanowskiej-Micyk, przybliżająca w bardzo przystępny sposób młodym czytelnikom kulturę, historię, kuchnię i ciekawostki dot. tego azjatyckiego kraju. Mimo że adresatem są dzieci, dorośli również mogą czerpać wiele przyjemności z przeczytania tej książki (tak przynajmniej było w moim przypadku).
Pomysł został przyjęty jednogłośnie. Przejrzałam menu kilku restauracji i zdecydowałam, że pojedziemy do Moshi Moshi Sushi w Sopocie. Wybór na tę restaurację padł z dwóch powodów: po pierwsze, posiada w menu nie tylko sushi, ale również dania obiadowe, także w wersji dla dzieci, więc zaplanowałam, że najpierw zjemy obiad, a później skosztujemy sushi, które nie wszystkim może przypaść do gustu. Po drugie, na Grouponie znalazłam kupon zniżkowy na całą ofertę tej restauracji (z wyjątkiem napojów), dzięki czemu nasz rachunek był mniejszy o kilka %.
Wczesnym sobotnim popołudniem zapakowaliśmy się i pojechaliśmy do Sopotu. Weszliśmy do restauracji i już na dzień dobry poczuliśmy, że przenosimy się w inny klimat – wnętrze ma bardzo ciekawy wystrój: prosty, ale jednocześnie doskonale przemyślany pod kątem komfortu użytkowników. Panuje w nim harmonia, porządek, a stonowane barwy współgrają z poczuciem przyjaznej energii i domowego ciepła.
Zajęliśmy wskazany przez kelnerkę stolik i zaczęliśmy przeglądać menu. Dzieci od razu chciały zamówić sushi, ale udało mi się namówić je na spróbowanie japońskiej zupy, drugiego dania i deseru. Zamówiliśmy więc zupę miso z łososiem (sake misoshiru) dla dzieci, mając nadzieję, że skoro dzieci lubią łososia, to chyba zupa z nim też im posmakuje, a dla nas zupę z krewetkami i mlekiem kokosowym (ebi supu). Dzieci z ciekawością przyglądały się łyżkom do zupy – ceramiczne, ładnie zdobione, z krótszą rączką, czy da się nimi jeść? Szybko się okazało, że owszem da się, ale miso z łososiem to jednak nie jest to, co lubią najbardziej i z całej zupy zjadły tylko łososia. Szczerze mówiąc, jak zobaczyłam w zupie pływające liście wodorostów, przeczuwałam, że nie przypadną do gustu moim pociechom. Na szczęście dzieci nie narzekały, tylko zajęły się pałaszowaniem tego, co znane. Nasza zupa z krewetkami była rewelacyjna, zjedliśmy ją do końca, a porcje były naprawdę spore.
Na drugie danie zamówiliśmy: dla dzieci kawałki łososia pieczonego w sosie teryaki, z ryżem (Amelka) i pierś z kurczaka w panco (rodzaj panierki) z makaronem udon i warzywami (Kubuś), a dla nas – korzystając z rekomendacji kelnera - makaron udon z owocami morza na ostro (sea udon), dla mnie w wersji mniej pikantnej. Amelka głośno zachwalała łososia, twierdząc, że to najlepsze danie z łososiem, jakie w życiu jadła, czym wzbudziła uśmiech zadowolenia na twarzy kelnera 😊 Kubuś zjadł część swojego dania, ale porcja dla dziecka okazała się dla niego za duża.
Kelner przygotował dla każdego z nas pałeczki, dla dzieci z dodatkowym ułatwieniem w postaci plastikowej nakładki, która spinała pałeczki, ułatwiając posługiwanie się nimi. Amelka nawet dobrze radziła sobie pałeczkami, dla Kubusia było to jednak zbyt duże wyzwanie, więc przerzucił się na sztućce.
Furorę wśród dzieci (i nie tylko) zrobił deser, czyli mus czekoladowy. Muszę przyznać, że był naprawdę rewelacyjny. Amelka natychmiast podjęła decyzję o przygotowaniu podobnego musu w domu.
Gwoździem programu miało być sushi, ale po zjedzeniu obiadu byliśmy naprawdę pełni, więc sushi tylko spróbowaliśmy. Dzieci narzekały, że jest bardzo ostre – wg mnie nie było, ale wiadomo, że każdy czuje smak na swój sposób, a dzieci mają wrażliwsze kubki smakowe. Przyczyną tej ostrości był chrzan japoński, wasabi – za późno wpadłam na pomysł, by poprosić za pośrednictwem kelnera sushi mastera, by do części sushi nie dodawał wasabi. Spróbowaliśmy futomaków z łososiem, halibutem, tuńczykiem, itp. - wszystkie były doskonałe.
W kuchni japońskiej poza smakiem bardzo ważny jest również wygląd potrawy, dlatego sushi masterzy starają się, by wszystko było estetycznie podane 😊
Komentarze
Prześlij komentarz